czwartek, marca 17, 2016

"Od urodzenia" Elisa Albert [ PRZEDPREMIEROWO]

PREMIERA: 29.03.2016
 

*Tytuł: "Od urodzenia"
*Autor: Elisa Albert
*Wydawnictwo: Kobiece
*Rok wydania: 2016
*Ilość stron: 270

*Ocena: 7/10
*Opis:

Tak opisanego macierzyństwa jeszcze w literaturze nie było…
Minął już rok, odkąd Ari – doktorantka, feministka i żona o piętnaście lat starszego od niej profesora – urodziła Walkera. Kobieta przeżywa ogromne trudności w odnalezieniu się w nowej dla siebie rzeczywistości. Nie mogąc przyzwyczaić się do specyficznego rytmu opieki nad małym dzieckiem oraz do zmian, które zaszły zarówno w jej ciele, jak i w psychice, Ari zaczyna przypominać samotne, chyboczące się na zimowym wietrze drzewo, któremu ni stąd, ni zowąd wyrwano korzenie.

Kiedy w sąsiedztwie pojawia się Mina – niegdyś kultowa piosenkarka rockowa, a teraz przyszła matka w dziewiątym miesiącu ciąży – Ari, mimo że zwykle nie ufa kobietom, widzi w niej potencjalną bratnią duszę. Wkrótce kobiety się zaprzyjaźniają i łączą siły we wspólnej macierzyńskiej walce, jaką obie na co dzień staczają.

Elisa Albert, z wyjątkową przenikliwością, a zarazem niezwykłym dowcipem – który można tu określić jako czarny humor – daje upust żywiołowi uczuć i emocji, jakie towarzyszą kobiecie wychowującej małe dziecko. Od urodzenia to niezwykły manifest współczesnego macierzyństwa – swoiste „laboratorium”, w którym pogłębionym analizom poddano kontrowersyjne emocje i uczucia młodej matki. To także pogłębione studium nad małżeństwem i kobiecą przyjaźnią.
Prowokacyjna… Emocjonująca… Szokująca…
Książka określana mianem „skutecznej pigułki antykoncepcyjnej”… Tego nie można przegapić!


*Moje odczucia:


Czytając opinie widziałam podzielone zdania na temat tej książki. Sama mam mieszane uczucia i tak naprawdę nie jestem do niej przekonana. Muszę przyznać, że lektura nie należy do najłatwiejszych. Cięte riposty, które pojawiały się jako czarny humor, nie do końca do mnie przemawiały.

Ari to młoda i wykształcona kobieta, która nie boi się wyrażać swoich emocji. Ma cięty język, nie stroni od przekleństw, które pojawiają się niemalże na każdej stronie książki. Targają nią jednak sprzeczne emocje - raz kocha swoje dziecko, raz nienawidzi. Nie mogę powiedzieć, że polubiłam bohaterkę, ale też nie mogę powiedzieć, że jej nienawidziłam. Miałam jej jednak za złe to, że doskonale wiedziała, że cierpi na depresję, a mimo to nie szukała pomocy, wręcz świadomie to olewała.
"Czasami, kiedy jestem z dzieckiem, myślę sobie: jesteś moim sercem i moją duszą, oddałabym za ciebie życie. Innym razem myślę: ty mały debilu, zostaw mnie, kurwa, w spokoju, żebym mogła podciąć sobie żyły w wannie i spokojnie umrzeć."
Temat macierzyństwa to temat rzeka. Tutaj autorka stara nam się otworzyć oczy i uświadomić jak wygląda życie kobiety, która jest w ciąży i którą dopadła depresja poporodowa. Targają nią sprzeczne uczucia, czuje się samotna, gdyż nikt nie daje jej wskazówek dotyczących życia z dzieckiem u boku. Raz cieszy się z narodzonego dziecka, a raz wolałaby, aby się ono nie narodziło.
"Mówi coś o tym, że jak jest taka gówniana pogoda, to ciężko wybrać się na spacer, ja odpowiadam, że no tak, zima to gówniana pora na rodzenie dzieci, a ona na to, że chyba każda pora jest gówniana na rodzenie dzieci, prawda?"
Nie mam jeszcze dzieci, ale doskonale zdaję sobie sprawę, jak życie kobiety wywraca się go góry nogami, kiedy pojawia się dziecko.  Kończy się życie pełne rozrywek, a nastaje czas stabilizacji i świadomość, że stajemy się za kogoś odpowiedzialni i to na naszych barkach spoczywa, na kogo ta mała istotka wyrośnie i jak będzie sobie radziła w życiu.
Książka jest określana mianem "skutecznej pigułki antykoncepcyjnej", na mnie jednak tak nie podziałała. Wydaje mi się, że ciąża w życiu każdej kobiety powinna być przemyślana. Jeśli nie jesteśmy gotowi na to, by zostać matką, powinniśmy skutecznie się zabezpieczać, aby do tego nie dopuścić. Dziecko to nie zabawka, którą możemy oddać, gdy nam się znudzi. 
Elisa Albert przedstawiła nam rodzaj macierzyństwa, do którego wiele kobiet być może nie ma odwagi się przyznać. Pokazała nam, że ciąża nie dla wszystkich jest stanem błogosławieństwa. Nie wszystkie kobiety przepełnia instynkt macierzyński. Zdarzają się takie, które mają wątpliwości, czy będą w stanie pokochać swe dziecko, czy będą w stanie należycie się nim zaopiekować.
Ari zabrakło w życiu matki, która zbyt wcześnie odeszła, a ojciec nie potrafił poradzić sobie z jej dorastaniem. Być może te czynniki miały wpływ na emocje, którymi kierowała się będąc już dorosłą kobietą.

Z całą pewnością książka nie szokuje, jej przekaz jest jak najbardziej prawdziwy. Teraźniejszość łączy się z przeszłością, co nie zawsze jest łatwe w odbiorze tej książki. Trzeba się skupić, by zrozumieć jej sens. Dodatkowo przesyt wulgaryzmów pojawiających się w niej, jest irytujący, a wręcz denerwujący. Każda kobieta po przeczytaniu będzie wyciągała inne refleksje. Kobiety, które są już matkami, momentami być może będą mogły utożsamić się z Ari, natomiast te, które jeszcze nie mają dzieci staną się bogatsze o nowe doświadczenia i przemyślenia.
Powieść nie ma na celu zachęcić bądź zniechęcić do rodzicielstwa. Pokazuje nam, że macierzyństwo to ciężka przeprawa, w której bardzo ważne jest wsparcie bliskich osób. Jest interesująca, porusza ważny temat, ale po jej przeczytaniu nie odebrało mi mowy. Z całą pewnością po jej przeczytaniu, nie zniechęciłam się do tego, aby urodzić dziecko.


Za udostępnienie egzemplarza do recenzji serdecznie dziękuję



12 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Okładka taka ładna,. A środek tako brrr.... Książka wcale do mnie nie przemówiła. Nie lubię czarnego humoru odnośnie dzieci.
    Ech... Okładka kłamie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do mnie też zbytnio nie przemówiła... cóż, nie wszystko co piękne zachwyca ;)

      Usuń
  3. Okładka taka ładna,. A środek tako brrr.... Książka wcale do mnie nie przemówiła. Nie lubię czarnego humoru odnośnie dzieci.
    Ech... Okładka kłamie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo podobnie odebrałyśmy tę książkę. Dla mnie również ten czarny humor, mocne słownictwo, nie było atutem. Choć książce trudno zapomnieć, zarysowuje się mocno w pamięci...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, masz rację. Z pamięci nie łatwo ją wyrzucić.

      Usuń
  5. Wydaje mi się, że ta książka może okazać się skuteczną metodą antykoncepcyjną tylko w przypadku tych pań, które uważają, że macierzyństwo to pączek oblany lukrem i czas, kiedy na nosie nieustannie znajdują się różowe okulary. Jednak takie przekonania mają chyba tylko nastolatki (i to nie wszystkie!), a przynajmniej tak mi się wydaje... Lubię powieści o trudnej tematyce, ale w tej lekturze zmieniłabym parę rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też zmieniłabym w niej parę rzeczy. Momentami bardzo mnie irytował ten czarny humor.

      Usuń
  6. Mimo wszystko może bym przeczytała, gdybym znalazła na to czas.
    Pozdrawiam!
    Hon no Mushi

    OdpowiedzUsuń
  7. jeśli wpadnie w moje ręce - z przyjemnością przeczytam. I może Cię zaskoczę, ale doskonale rozumiem bohaterkę (przynajmniej w kwestiach o których piszesz). To nie jest tak, że depresja poporodowa dotyczy tylko kobiet nieskłonnych do macierzyństwa i uwierz mi, że większość mam czasem myśli "Daj, ty mi, kurwa, gówniarzu, spokój", choć w gruncie rzeczy bardzo pragnęło dziecka i oddałaby za nie życie. ;) A co dopiero w sytuacji depresji poporodowej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja doskonale rozumiem, że depresja poporodowa może dopaść każdą kobietę bez względu na to czy pragnęła dziecka czy też nie.

      Usuń
    2. Dlatego osobiście nie dziwię się bohaterce, że miewała zmienne nastroje, zwłaszcza że sama (choć nie miałam depresji) a dzieci me kocham nad życie, czasem podusiłabym własnoręcznie. Oczywiście nie tak naprawdę i na zawsze, ale każda mama ma czasem dość. ;)

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny na moim blogu. Będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie jakiś ślad.

Copyright © 2016 Czytaninka , Blogger