Kochani, miesiąc listopad rozpoczynamy z Claudią z Zaczytanej wywiadem z autorką książek - Anną Sakowicz. Zapraszamy do zapoznania się z odpowiedziami na nasze pytania zadane autorce.
Fot. Karolina Rambowska
- Czy którekolwiek postacie bądź przygody w Pani książkach zostały zaczerpnięte z życia realnego?
Tak. Nawet całkiem sporo, bo najlepszą inspiracją jest właśnie życie. Myślę, że każdy autor wokół siebie szuka ciekawych zdarzeń czy niezwykłych portretów psychologicznych. Na pewno Joanna – bohaterka trylogii kociewskiej – ma sporo ze mnie. Dałam jej mnóstwo swoich cech, wpisałam jej losy w wycinek swojej biografii. Należy jednak pamiętać, że nie jest to wierne przeniesienie. No… Może z jednym bohaterem zrobiłam wyjątek – moim kotem, którego przeniosłam do świata powieściowego chyba właśnie jeden do jednego. Chciałam mu postawić pomnik trwalszy niż ze spiżu.
Natomiast Janka – bohaterka „Niedomówień” − otrzymała mojego bzika na punkcie Gutenberga. Myślę, że trudno tworzyć w całkowitym oderwaniu od rzeczywistości. Zawsze jakieś elementy przenosi się do świata literackiego. - Od jak dawna pisze Pani książki?Debiutowałam zbiorem humoresek na początku 2014 roku. Wcześniej pisałam sporo do szuflady. Już jako nastolatka pragnęłam napisać powieść. Pracowałam nad nią razem z moim młodszym bratem. Wymyśliliśmy tytuł „Dżuma”, jednak bardzo szybko przekonaliśmy się, że ktoś już taką książkę przed nami napisał. Potem stworzyłam trzy powieści, które nigdy nie wyszły poza szufladę mojego biurka. Najdłużej dojrzewałam do tego, by skonfrontować moje pisanie z czytelnikiem. Bałam się, że to może pogrzebać moje marzenia i dlatego wolałam żyć mrzonkami o zostaniu pisarką. Na szczęście moja sytuacja rodzinno-zawodowa zmusiła mnie do tego, by wyjść poza szufladę.
- Prowadzi Pani blog, pisze książki, prowadzi własną firmę oraz zapewne poświęca czas rodzinie. Jak Pani to wszystko „ogarnia”?Chyba jednak tak dobrze „nie ogarniam”. Cierpię na deficyt czasu. Ciągle z czymś nie nadążam. Mam wyrzuty sumienia, że za wolno pracuję. Jednak gdy lubi się to, co się robi, nie traktuje się tego wyłącznie jak obowiązek. Mój świat zaczął kręcić się wokół pisania i jest mi z tym niezwykle dobrze. Staram się to godzić z życiem rodzinnym i z pewnością przy dobrej organizacji, wsparciu męża i córki jest to jak najbardziej możliwe.
- Jakie zakończenia książek lubi Pani najbardziej? Te z happy Endem, a może bez happy endu?Najbardziej lubię te pozostawiające niedosyt. Wierzę w inteligencję i wyobraźnię czytelnika, więc zostawiam mu zawsze trochę miejsca na własną wersję zakończenia losów bohaterów. Bardzo lubię, kiedy książki mają otwartą kompozycję, kiedy autor nie domyka wszystkich drzwi. To podsyca „apetyt” na więcej, a według mnie jest on wskazany podczas czytania. To tak jak z jedzeniem ulubionego deseru. Przejedzenie nie jest wskazane. A jeżeli kończymy ucztę z lekkim niedosytem, to z przyjemnością później sięgniemy po jeszcze i jeszcze…
- Jak Pani to robi, że w lekkiej, czasem dowcipnej formie, porusza trudne i ważne tematy?Bardzo nie lubię moralizowania i patosu. Jestem ich zagorzałą przeciwniczką. A żeby tego uniknąć, stosuję lekką formę i odrobinę humoru. Ponadto kiedy piszę książkę, zawsze mam pragnienie, by potargać trochę czytelnikiem, by dać mu różne emocje. Trochę rozbawić, by za chwilę zmusić do wzruszenia. Według mnie właśnie o emocje chodzi w literaturze, a jeżeli przeżywamy losy bohaterów, śmiejemy się albo płaczemy z nimi, to z pewnością po doczytaniu ostatniej strony szybko nie zapomnimy o książce. Zmusi nas ona do zastanowienia się nad poważnymi zagadnieniami. Nie chcę, by moje książki były pustymi „czytadełkami”, chcę, by prowokowały do myślenia, ale bez patosu i zbędnego moralizowania.
- Pani najnowsza książka to „Niedomówienia”. Z jakimi opiniami spotyka się Pani na jej temat?Mam nadzieję, że nie zapeszę, jeżeli odpowiem, że z dobrymi. Pojawiło się już sporo recenzji tej książki i wszystkie potwierdzają, że moja praca nie poszła na marne. Ale nie chcę rozwijać odpowiedzi na to pytanie, bo nie chcę chwalić dnia przed zachodem słońca. Zawsze w sercu kryje się jakaś niepewność i lęk przed tym, jak czytelnicy przyjmą powieść. A jest ona przecież świeżo po premierze.
- Czy wierzy Pani, że losem każdego człowieka kieruje przeznaczenie?Trudne pytanie. Z jednej strony chciałabym wierzyć, że istnieje przeznaczenie, że nic nie jest w życiu przypadkiem, a jakaś boska ręka (obojętnie jak ją nazwiemy) kieruje naszym losem. Z drugiej natomiast odzywa się we mnie głos, który upomina i mówi, że wszystko jest wynikiem naszych wyborów, że to wyłącznie my mamy wpływ na to, co się nam przydarza. Oczywiście zależy od nastroju, która opcja bierze górę. Kiedy patrzę na swoje życie, wydaje mi się, że musiałam w nim zatoczyć wielkie koło, by wrócić do swoich marzeń z dzieciństwa i móc pisać książki. Pojawia się więc myśl, że takie było moje przeznaczenie. Ale czy na pewno? Nie wiem.
- Czy tworzy Pani zawsze swoje książki wcześniej w głowie, a może od razu ma Pani zarys postaci i ich historii, gdy przystępuje do pisania?Pomysły pojawiają się nagle. Czasami wystarczy jakiś błysk, spotkanie, osoba, a nagle w wyobraźni wyświetla mi się jakaś fabuła. Wszystko się zaczyna od tematu, problemu, jaki chcę poruszyć. Potem przychodzi czas na bohaterów. Czasami trwa to dość długo, zanim tego bohatera zobaczę i poczuję. Katarzyna Bonda napisała kiedyś, że to jest jak zachodzenie w ciążę. Coś w tym jest. Zarys fabuły musi nabrać wyraźnych konturów, by można było tworzyć konspekt książki. U mnie zresztą jest tak, że nigdy nie trzymam się konspektu. Zmieniam go w trakcie pisania. Najczęściej więc po zrobieniu ogólnego zarysu akcji, rozpisuję na bieżąco poszczególne sceny.
- Jak działa na Panią jesienny czas? Łatwiej wtedy pisze się książki?"Myślę, że pora roku nie ma znaczenia. Są po prostu lepsze i gorsze dni do pisania. Choć muszę przyznać, że krótsze dni mnie rozleniwiają, chętniej jestem wtedy czytelniczką niż autorką.
- Swoje książki pisze Pani odręcznie, na komputerze/laptopie, a może na maszynie do pisania?Piszę zawsze na laptopie. To bardzo wygodne. Robię też zapasowe kopie tego, co zapiszę, bo nie chciałabym, żeby moja praca szła na marne. Jednak mam zawsze sporo notatek spisanych odręcznie. Bywa, że spisuję pomysły na kartkach, które potem mój kot skrupulatnie ogryza. Jest więc moim pierwszym redaktorem. Zdarzyło się, że kilka wątków zostało usuniętych przez Nutusia.
- Ostatnio dużo się słyszy, że blogerki są nieuczciwe i sprzedają egzemplarze recenzyjne (często przed korektą) bez zgody autorów. Jakie jest Pani zdanie na ten temat?Uważam, że egzemplarze recenzenckie nie powinny być sprzedawane. To nieuczciwe w stosunku do autorów i wydawców. Książki przed ostateczną korektą nie są przeznaczone do sprzedaży. I jeżeli ktoś chce być poważnym i szanowanym blogerem, powinien zdawać sobie z tego sprawę. Oczywiście mam na myśli te egzemplarze, które nie przeszły ostatecznej korekty. Wysyła się je tylko do zaufanych osób, więc to przykre, jeżeli takie zaufanie zostanie nadużyte. Inne egzemplarze książek (te dopuszczone już do sprzedaży) niech blogerzy sprzedają lub wymieniają, według mnie, mają do tego prawo.
- Lubi Pani rozmawiać ze swoimi czytelnikami, a może nie ma Pani z nimi zbytnio kontaktu?Bardzo lubię! Uwielbiam swoich czytelników! Zresztą prawdą jest to, że ludzie czytający książki są wrażliwi, ciekawi świata, przyjacielscy. Każde spotkanie z czytelnikami jest dla mnie niezwykle ważne. Obojętnie, gdzie i w jakich okolicznościach się odbywa, ważne, że jest wymiana myśli. To jest niezwykle motywujące! Bez czytelników nie ma pisania! Bardzo ich szanuję i dziękuję, że chcą czytać moje książki.
- Lubi Pani pisać przy muzyce i filiżance kawy/herbaty? Czy może woli Pani tworzyć w spokoju?Należę do osób, które lubią tworzyć w ciszy. Podczas pisania nie jem i nie piję. Nie chcę, by mnie coś rozpraszało. Najczęściej wtedy towarzyszy mi mój kot. Kładzie się obok i uczestniczy w procesie twórczym, mrucząc refleksyjnie. Taka muzyka w zupełności mi wystarcza.
Fot. Karolina Rambowska
Serdecznie dziękujemy autorce za poświęcony nam czas.
Z wielką przyjemnością przeczytałam ten wywiad.Tym bardziej,że zaznajomiłam się już z twórczością Pani Ani (2 części kociewskie) i do tej pory uśmiecham się gdy przypomnę sobie niektóre określenia właśnie kociewskie.I jak przeczytałam tę "rozmowę" tu u Ciebie Grażynko (i u Claudii)dalej pozostaję w przekonaniu o Pani Ani jako fajnej,ciepłej,normalnej osóbce,która przez swoje historie daje nam tyle radości.Właśnie jak sama twierdzi nie lubi patosu .To co cenne to humor,sympatyczna Asia ,która wprost "ściąga" na siebie przygody....bardzo ją polubiłam.A teraz oczekuję na dalsze przygody Asi w 3 części kociewskiej....
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję za ciepłe słowa. :)
Usuń